sobota, 22 grudnia 2012

1. Beginning...

 Był piątek, godzina 15:07, młody chłopak wybiegł ze szkoły w pośpiechu dosuwając zamek kurtki. Przełożył torbę przez ramię, zaciągnął rześkiego powietrza i ruszył energicznym chodem. Tak, to on Michael Lee osiemnastolatek z małej wsi, przechodząc przez ulicę słyszał jeszcze wyzwiska kierowane w jego stronę. Miał trochę dłuższe włosy ułożone w artystyczny nieład, szare oczy, szczupłą figurę, był jednak umięśniony i niezwykle przystojny. Miał długie, chude i zgrabne nogi. Ubrany był w zielone spodnie, ciemne militarne buty, jasny sweter i czarną kurtkę. W szkole nie miał zbyt dobrej opinii, wieś jak to wieś, dla chłopaków każdy koleś w rurkach to pedał. Dziewczyny zaś uważały go za pociągającego i uroczego... Dziwaka... Choć wcale go nie znały. Jego dom znajdował się na obrzeżach malowniczej wioski Hartfield w południowej Anglii. Żył razem z babcią Helen Lee w małym domku z wypielęgnowanym ogrodem. Dom był niezwykle stary co miało swój urok. Babcia to jego jedyna rodzina. Matki nie znał zmarła zaraz po porodzie, ojciec zostawił ją jeszcze, gdy była w ciąży. Czasami chłopak wyklinał go, a czasami chciał, żeby był... Po prostu był! Po kilku minutach szybkiego marszu, wszedł do domu, od razu zapach pieczonego mięsa uderzył w jego nozdrza , rzucił torbę na krzesło i wziął jedno jabłko z przezroczystej kryształowej patery...
-Idę nakarmić konie!- krzyknął i wybiegł, zanim Helen zdążyła odpowiedzieć. Schował czerwone jabłko do kieszeni i poszedł w stronę domy Miszczuków, mieli oni hodowlę koni sportowych, drugi mąż właścicielki był Polakiem, stąd to nazwisko. Michael zajmował się dwoma prywatnymi końmi pana Marcina. Chłopak wszedł przez żelazną, kutą bramkę, przeszedł przez podwórko i w końcu dotarł do stajni po, której krzątał się tylko któryś ze stajennych, który aktualnie miał dyżur i dzieci właścicielki. Jane chuda dziewczyna o długich ciemnych włosach i śniadej cerze. Miała 16 lat i była dość urodziwą nastolatką. Był tam też także David umięśniony dwudziestolatek o jasnej cerze i równie ciemnych, krótkich włosach jak siostra, był wysoki i szczupły. Oboje spojrzeli spode łba na Michaela, nie darzyli oni go szczególną sympatią. Wtedy jeden z koni wychylił głowę z boksu i przyglądał się ruchom chłopaka. Była to klacz hanowerska o wdzięcznej nazwie Light Mirage . Niezwykle piękna, karej maści, o bujnej grzywie, z ogromną latarnią na pysku i trzema pończochami na nogach, była to klacz chodząca w dużym sporcie, ujeżdżenie GP oraz wysokie klasy skoków. Było to zwierzę o bardzo szlachetnej duszy. Chwilę potem z boksu obok wychylił się biały kuc walijski Quibbler, miał on krnąbrne spojrzenie i długa grzywę zaplecioną w dobierany warkocz. Był to prezent dla dzieci Eveline, czyli właścicielki hodowli, lecz potem podrosły i nie chciały się, nim zajmować, panu Marcinowi szkoda było go sprzedać. Michael rozłożył im w boksach po pół snopka siana a do żłobów nasypał mieszankę, dodał suchy chleb, buraki i jabłka. Po czym wyjął swoje jabłko i siedział trochę przy koniach jedząc je. Wybiegł ze stajni i szybkim krokiem podszedł do drzwi, zapukał mocno i otworzył.
-Konie już nakarmione!-krzyknął.
-Zapamiętam- odpowiedziała Eveline żona Marcina, wychylając się zza kuchennych drzwi. Bardzo dobra kobieta. Miała ciemne hebanowe włosy spięte w koński ogon, zielone oczy i owalną twarz.
-Pana Marcina nie ma?- zapytał.
-Nie, musiał wyjechać na kilka dni. Jaki pan? Przecież wiesz, że możesz mówić po imieniu- odpowiedziała.
-Wiem, wiem, ale jakoś tak mi nie ładnie. No nic, to ja będę leciał dziś już mnie chyba nie będzie napisałem na tabliczkach, żeby nakarmić konie, jakby coś to zadzwonię do pani. Do widzenia!
-Panią to będę za 20 lat- roześmiała się.
Zniknęła za drzwiami, a Michael wyszedł. Do stadniny nie miał daleko, już nie musiał się spieszyć. Dopiero teraz spostrzegł, że prószy coraz gęstszy śnieg. Chłopak powoli doszedł do domu i po wejściu ujrzał babcię przygotowującą obiad. Była to kobieta średniego wzrostu o długich kręconych posiwiałych włosach. Które najczęściej układała w zgrabny kok. Powiesił kurtkę, zdjął buty, siadł przy stole i zaczął jeść kurczaka z ziemniakami, którego przed chwilą podała mu babcia. Po chwili dołączyła do niego.
-Jak minął dzień ?- spytała.
-W sumie nic ciekawego, piątek jak piątek, a właśnie dzisiaj jadę na imprezę do Lexi.
-Tylko mi się tam nie upij- roześmiała się.
-Oj spokojna twoja rozczochrana babciu- śmiał się.
Po zjedzeniu obiadu poszedł na górę, gdzie na poddaszu było jego królestwo. Miał je całe dla siebie. Otworzył szafę i szukał czegoś na wyjście. Wybrał niebieskie spodnie, białą koszulkę z nadrukiem i czarną marynarkę. Wziął prysznic, ubrał się, spakował torbę, pożegnał się z babcią i wyszedł na przystanek, który był na przeciwko domu. Autobus podjechał punktualnie, Michael wsiadł i odjechał...